Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

LEONARD: Słyszałem.

(Wychodzi)

PANKRACY: Dlaczegóż mnie, wodzowi tysiąców, ten jeden człowiek na zawadzie stoi? Siły jego małe w porównaniu z mojemi: kilkaset chłopów, ślepo wierzących jego słowu, przywiązanych miłością swojskich zwierząt... To nędza, to zero. Czemuż tak pragnę go widzieć, omamić? Czyż duch mój napotkał równego sobie i na chwilę się zatrzymał? — Ostatnia to zapora dla mnie na tych równinach — trza ją obalić, a potem... Myśli moja, czyż nie zdołasz łudzić siebie, jako drugich łudzisz? Wstydź się, przecię ty znasz swój cel, ty jesteś myślą, panią ludu! W tobie zeszła się wola i potęga wszystkich i, co zbrodnią dla innych, to chwałą dla ciebie... Ludziom podłym, nieznanym, nadałeś imiona, ludziom bez czucia wiarę nadałeś, świat na podobieństwo swoje, świat nowy utworzyłaś naokoło siebie — a sama błąkasz się i nie wiesz, czem jesteś! Nie, nie, nie — ty jesteś wielką.

(pada na krzesło i duma)

∗                ∗
Bór.
Porozwieszane płótna na drzewach — w środku łąka, na której stoi szubienica — szałasy — namioty — ogniska — beczki — tłumy łudzi.

MĄŻ: (przebrany, w czarnym płaszczu, z czapką czerwoną wolności na głowie, wchodzi, trzymając PRZECHRZTĘ za ramię) Pamiętaj!
PRZECHRZTA: (pocichu) jw. panie, oprowadzę cię — nie wydam cię, na honor.
MĄŻ: Mrugnij okiem, palec podnieś, a w łeb ci strzelę. Możesz się domyślić, że nie dbam o życie twoje, kiedym własne na to odważył.