Przejdź do zawartości

Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Męża) Niema nadziei — sam pan hrabia przypatrz się źrzenicy — nieczuła na światło. Osłabienie zupełne nerwu optycznego.
ORCIO: Mgłą zachodzi mi wszystko — wszystko.
MĄŻ: Prawda — rozwarta, szara, bez życia...
ORCIO: Kiedy spuszczę powieki, więcej widzę, niż z otwartemi oczyma.
LEKARZ: Myśl w nim ciało przepsuła. Należy się bać katalepsji.
MĄŻ: (odprowadzając lekarza na stronę) Wszystko, co żądasz — pół mojego majątku.
LEKARZ: Dezorganizacja nie może się zreorganizować.

(bierze kij i kapelusz)

Najniższy sługa pana hrabiego. Muszę jechać zdjąć jednej pani kataraktę.
MĄŻ: Zmiłuj się, nie opuszczaj nas jeszcze!
LEKARZ: Może pan ciekawy nazwiska tej choroby?
MĄŻ: I żadnej, żadnej niema nadziei?
LEKARZ: Zwie się po grecku: amaurosis.

(wychodzi)

MĄŻ: (przyciskając syna do piersi) Ale ty widzisz jeszcze cokolwiek?
ORCIO: Słyszę głos twój, ojcze.
MĄŻ: Spojrzyj w okno, tam słońce, pogoda.
ORCIO: Pełno postaci mi się wije między źrzenicą a powieką — widzę twarze widziane, znajome miejsca — karty książek czytanych.
MĄŻ: To widzisz jeszcze?
ORCIO: Tak, oczyma duszy, lecz tamte pogasły.
MĄŻ: (pada na kolana)

(chwila milczenia)

Przed kim ukląkłem — gdzie mam się upomnieć o krzywdę mojego dziecka? (wstając) Milczmy raczej! Bóg się z modlitw, szatan z przeklęstw śmieje.