ORCIO: Zdrowaś Panno Marjo, łaskiś bożej pełna, królowa niebios, Pani wszystkiego, co kwitnie na ziemi, po polach, nad strumieniami...
MĄŻ: Czego odmieniasz słowa modlitwy? Módl się, jak cię nauczono, za matkę, która temu dziesięć lat właśnie o tej samej godzinie skonała.
ORCIO: Zdrowaś Panno Marjo, łaski bożej pełna, Pan z tobą; błogosławionaś między aniołami, i każdy z nich, kiedy przechodzisz, tęczę jedną z skrzydeł swych wydziera i rzuca pod stopy twoje. — Ty na nich, jak gdyby na falach...
MĄŻ: Orcio!
ORCIO: Kiedy mi te słowa się nawijają i bolą w głowie tak, że, proszę papy, muszę je powiedzieć.
MĄŻ: Wstań! Taka modlitwa nie idzie do Boga. Matki nie pamiętasz — nie możesz jej kochać.
ORCIO: Widuję bardzo często mamę.
MĄŻ: Gdzie, mój maleńki?
ORCIO: We śnie, to jest niezupełnie we śnie, ale tak, kiedy zasypiam, naprzykład zawczoraj.
MĄŻ: Dziecko moje, co ty gadasz?
ORCIO: Była bardzo biała i wychudła.
MĄŻ: A mówiła co do ciebie?
ORCIO: Zdawało mi się, że się przechadza po wielkiej i szerokiej ciemności, sama bardzo biała, i mówiła:
Ja błąkam się wszędzie,
Ja wszędzie się wdzieram,
Gdzie światów krawędzie,
Gdzie aniołów pienie,
I dla ciebie zbieram
Kształtów roje,
O dziecie moje,
Myśli i natchnienie.