Strona:PL Němcová Babunia 1905.pdf/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po procesyi zaprowadziła Babunia dzieci do gościńca, gdzie na nich Wacław z karocą czekał. Krystyna, córka młynarza, wracała także z kościoła; Babunia spostrzegłszy dziewczynę i dla niej miejsce w powozie znalazła i prosiła o jej towarzystwo w powrocie do domu.
— Nasi zostaną na obiedzie, więc będzie dosyć miejsca! — powtarzała Babunia opierającej się nieco Krystynce.
— Chętniebym z wami pojechała, ale radabym poszła z dziewczynami, — odrzekła Krystyna, zwracając oczy na gromadę młodzieńców, którzy stali na cmentarzu i czekali na dziewczyny, aby je do domu odprowadzić.
Jeden z pomiędzy nich był rosły jak sosna, o bardzo ładnej twarzy i ujmującego pozoru. Zdawało się, że kogoś szukał, bo gdy nagle Krystynę spostrzegł, mocno się zarumienił.
Babunia zaprowadziła Helenkę do pani kumotry, która dzieci za stołem usadziwszy, częstowała je ciastkami. Babuni zaś podała kieliszek wina na pokrzepienie. Ponieważ w pokoju było dużo gości, Krystyna dla tego nie chciała wejść do izby, chciała więc Babunia dziewczynie wina wynieść do przedsionku; lecz w tem wyprzedził staruszkę ów junak z cmentarza; bo wszedł do szynkowni, zażądał słodkiego likieru i wyniósł napój Krystynie do przedsionku. Dziewczyna wzbraniała się przyjąć likieru, lecz gdy młodzieniec, smutnie jej w oczy patrząc, zapytał;
— Więc nie chcesz przyjąć odemnie poczęstunku?
Chwyciła prędko za kieliszek i wypiła jego zdrowie.
Wtem nadeszła Babunia i poczęstowała oboje winem.
— Przyszedłeś jak na zawołanie, Mila — uśmiechając się, rzekła Babunia do młodzieńca. — Właśnie się namyślałam, któregoby z was prosić, aby z nami jechał. Bo bez Jana lub innego doświadczonego człowieka boję się takiemi dzikiemi końmi