Strona:PL Němcová Babunia.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i podobne pańskie picie, w owych czasach nie było jeszcze u ludu zwyczajem i tylko u państwa Proszków pijano kawę.
— Dobraście, babuniu, żeście przyszli — mawiała pani matka, podając jej krzesełko. — Tak mi się zdaje, że jakbyście jednej niedzieli do nas nie przyszli, to niedziela nie byłaby niedzielą. A teraz pojedzcie, czego Pan Bóg dał.
Babunia jadała niewiele; prosiła też, żeby pani matka nie dawała dzieciom tak dużo do jedzenia, ale z tego się młynarka tylko śmiała. — Jesteście stara, babuniu, to nie dziwota, że dużo nie jadacie, ale dzieci, mój Boże, mają żołądki jak te kaczki! Nasza Marynia jest taka, że ile razy się jej zapytać, zawsze głodna. — Dzieci uśmiechały się i potakiwały, że pani matka ma zupełną rację.
Gdy im pani matka nakładła kołaczy, poszły sobie za stodołę, a wtedy babunia troszczyć się o nie nie musiała. Tam grały w piłkę, bawiły się w konie, w dołki i tam dalej. Zawsze już czekało tam na jej wnuki to samo towarzystwo złożone z sześciorga dzieci jedno mniejsze od drugiego, jak te piszczałki u organów. Były to dzieci z międlarni nad gospodą. Międlarnia była tam niegdyś, ale gdy przyprowadził się kataryniarz z żoną i dziećmi, właściciel gospody wybudował im chałupkę, w której była izba i kuchnia. Ojciec chodził po okolicy z katarynką, a matka obszywała i opierała dzieci, a jednocześnie chodziła na robotę, za co dostawała trochę jedzenia. Nie mieli nic więcej, jak tylko tych sześcioro plag, jak pan ojciec nazywał dzieci kataryniarza, i trochę muzyki. Pomimo to ani na dzieciach, ani na rodzicach nie było znać nędzy: dzieciom się twarze świeciły jak w ostatki, a czasem z międlarni płynęły takie zapachy dobrych rzeczy, że przechodniom ślina się w ustach zbierała. A gdy dzieci wychodziły na dwór z ustami zatłuszczonemi, niejeden sobie pomyślał: — Co też kataryniarze pieką, czy smarzą?
Pewnego razu Marynia przyszła od nich i opowiadała pani matce, że kataryniarzowa dała jej kawałek zajączka, a był taki smaczniutki, że nawet wypowiedzieć tego nie umiała. Jakby same migdały.
— Zająca? — pomyślała pani matka; — skądżeby go wzięli? Czyżby kataryniarz był kłusownikiem? No, niechby go tak złapali!