Strona:PL Němcová Babunia.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Prócz tego opowiadała ziolarka dużo o Krakonoszu, co to za swawolnik i co on wyprawia w górach. Opowiadała dzieciom o tych okropnościach, które powtarzają się, gdy Krakonosz przeprowadza się do swojej Kasi księżniczki, hen, kędyś w Kasine góry, gdzie ona mieszka. Ale owa księżniczka długo jego obecności u siebie nie znosi i po niejakim czasie wypędza go od siebie, a wtedy on tak okropnie płacze, aż potoki górskie co do jednego się rozwadniają. Ale gdy go woła do siebie, to on się przeprowadza do niej z takim pośpiechem i z taką radością, że wszystko, co spotyka po drodze, tratuje, łamie, i zabiera z sobą. Lasy wywraca, kamienie zrzuca ze szczytów górskich na dół, strzechy zrywa z domów, jednem słowem, na drodze, którędy wędruje, bywa wszystko jak po Bożym dopuście, zniszczone i spustoszone.
Co roku przynosiła ziolarka jednakie zioła i zawsze te same opowieści, ale dzieciom wydawały się za każdym razem nowemi, i dlatego z wielką uciechą wypatrywały jej przybycia. Jak tylko na łąkach pokazał się zimokwit, dzieci mówiły: — No, niedługo przyjdzie ziolarka z gór. — Gdy zaś zdarzyło się, że o kilka dni się spóźniła, to babunię ogarniał niepokój. — Co też się stało ziolarce, że nie idzie? Czyżby Pan Bóg był dopuścił na nią chorobę? Czy może nawet umarła? — I wszyscy w całem gospodarstwie mówili o niej, dopóki nie pokazała się z koszem na plecach.
Często-gęsto wychodziła babunia z dziećmi na dalsze przechadzki, na przykład do leśniczówki albo do młyna, albo też zachodziła z niemi do lasu, gdzie ptaszki mile śpiewały, a pod drzewami były porozściełane miękkie poduszki i gdzie rosło bardzo dużo wonnych konwalij, pierwiosnków, przylaszczek, goździków, całe krzaczki wawrzynków i piękny złotogłówek. Złotogłówek przynosiła im blada Wikta, gdy widziała, że zbierają kwiaty i układają je w wiązanki. Wikta była zawsze blada, jej oczy płonęły jak dwa węgle, czarne włosy na jej głowie były zawsze rozczochrane, nigdy nie miała na sobie ładnego ubrania i nigdy się do nikogo nie odzywała. Na skraju lasu był wielki dąb; tam wystawała Wikta całemi godzinami, uparcie spoglądając na upust. Przy zapadającym zmierzchu podchodziła do samego