Strona:PL Němcová Babunia.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Lubię też niektóre miejsca w lesie — zaczął znowu pan Beyer — i zawsze się na nich zatrzymuję, bo mi są osobliwie miłemi; przypominają mi albo pewnych ludzi, albo też miłe lub niemiłe okoliczności życia. Gdyby na tych miejscach zabrakło jedynego krzaczka, musiałbym to odczuć. W jednem miejscu koło stromego wysokiego zbocza stoi samotny świerk, drzewo stare, z obwisłemi gałęziami, które z jednej strony zwieszają się nad głęboką przepaścią, osłaniając nieliczne tam kępki jałowca albo krzaczki paproci; w głębi pod tem drzewem pędzi potok po złomach skał i tworzy liczne wodospady. Sam nie wiem, jak to było, ale ku temu świerkowi zawsze mnie coś pociągnęło, gdy miałem jakie zgryzoty albo gdy mnie spotkało jakie nieszczęście. Bywało tak, kiedy się starałem o swoją żonę i zdawało mi się, że jej nie dostanę, bo jej rodzice długo się opierali, zanim wreszcie się zgodzili. To samo, kiedy mi umarł najstarszy synek i gdy pochowałem starą matkę. Wychodząc z domu, szedłem bez określonego celu, nie patrzyłem ani w lewo, ani w prawo, a nogi bez mojej wiedzy zanosiły mnie nad dziką przepaść ku samotnemu świerkowi; gdy stanąłem obok niego, gdy z nad głębokiej przepaści widziałem przed sobą wierzchołki gór, wtedy jakby mi z serca spadał jakiś ciężar i nie wstyd mi było płakać. Obejmowałem twarde ciało drzewa i zdawało mi się, że w niem jest życie, że rozumie ono moje skargi, a jego gałęzie zaszumiały nade mną nieraz tak wymownie, jakby razem ze mną wzdychały i chciały mi opowiadać o własnych swoich bólach.
Beyer zamilkł, jego duże oczy były zwrócone ku światłu płonącemu na stole, z ust zamiast słów płynęły mu lekkie obłoczki dymu i unosiły się pod powałę, wyprzedzając jego myśli.
— Prawda, człowiekowi nieraz wydaje się, jakby te drzewa były istotami żywemi — przyświadczył strzelec ryzemburski. — Znam to z doświadczenia. Pewnego razu — będzie temu już parę lat — kazałem wycinać drzewa. Gajowy był zajęty, więc musiałem sam dozorować wyrębu. Drwale nadchodzą i zabierają się powalić najpierw piękną brzozę; ani plamki by na niej nie znalazł, stała piękna jak panna. Popatrzyłem na nią i wydało mi się —