Strona:PL Němcová Babunia.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XV.

Nazajutrz, gdy babunia wyszła, jak zwykle, dzieciom na spotkanie, pierwszem jej słowem było: — Zgadnijcie, dzieci, kto u nas jest?
Dzieci zaczęły się zastanawiać, bo im nie przyszło na myśl, ktoby to mógł być, aż Basia zawołała: — Pan Beyer, prawda, babuniu?
— Zgadłaś, Basiu. Ale pan Beyer nie jest sam; przyprowadził z sobą swojego synka.
— O, jak to dobrze —, zawołał Janek — lećmy do niego! — I zaraz puścił się w kłusa, a za nim biegł Wiluś, aż na nich tornistry podskakiwały.
Babunia wołała za nimi, żeby przecie szli jak ludzie, a nie jak jakie dzikusy, ale chłopcy byli już daleko. Niemal bez tchu wpadli do izby. Matka chciała ich strofować, ale pan Beyer wyciągnął do nich swoje długie ręce, jednego po drugim podniósł do góry, a uściskawszy ich i ucałowawszy, pytał: — Cóż porabialiście przez cały rok i jak się mieliście? — Głos miał taki mocny i głęboki, że aż dygotała od niego nieduża izba. Janek i Wiluś nie odrazu odpowiedzieli, bo oczy ich spoczęły na chłopcu w wieku Basi, stojącym obok pana Beyera. Był to ładny chłopak, bardzo do ojca podobny, tylko że postawa jego nie była taka kanciasta, jak postawa jego ojca; twarzyczkę miał różową, a w oczach żarzyła mu się dziecięca radość. — Aha, przyglądacie się mojemu synowi. No, przypatrzcie mu się dobrze i podajcie sobie ręce, żebyście byli dobrymi przyjaciółmi. To jest ten mój Orlik, o którym wam już mówiłem. — Po-