Strona:PL Morzkowska Wśród kąkolu.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W dzień uroczystości imieninowéj u Pifków, pan Aureli Świrski, nie bacząc na dokonywające się przygotowania do balu, kazał się zameldować panu domu, dodając lokajowi, że ma ważny i pilny interes.
Był widocznie wzburzony, zapomniał nawet o zwykłéj powadze, a wprowadzony do gabinetu pana domu, przechadzał się po nim nierównym krokiem, zanim nadszedł gospodarz.
Od pewnego czasu pan Aureli stracił swój zwykły, jednostajny humor a nawet stracił coś ze swojéj powagi: głowa jego nie podnosiła się już tak butnie. W mieście też zaczęły chodzić dziwne o nim pogłoski.
Pan Aureli niecierpliwie oczekiwał przybycia gospodarza a gdy go zobaczył, poskoczył ku niemu jak człowiek szarpany niepokojem, nie zaś jak urzędnik, pilnujący zawsze i wszędzie godności prawa.
— Piękna rzecz — zawołał półgłosem — sukcesorowie Mateusza Hordzika. Pamięta pan tę osadę włościańską, która przytykała do pańskiéj fabryki i potrzebną była do jéj rozszerzenia?
— No tak, pamiętam, ja zapłacił trzy razy jéj wartość.
— Dziś sukcesorowie utrzymują, te Hordzik nie miał prawa jéj sprzedać.
Pifke spojrzał na rejenta z pod oka. Zdawał się zapominać o co właściwie chodziło, chociaż znanym był z tego, iż najdrobniejszy interes pamiętał ze wszystkiemi szczegółami.
— Jakże to było? — zapytał z takim wyrazem, jakby napróżno badał wszystkie zakątki swego mózgu. Pan Aureli był jak na rozżarzonych węglach ale nie chciał się z tém wydać.
— Prawdziwie — mówił daléj Pifke, który wiedział doskonale czém podobna sprawa groziła rejentowi — możebyśmy interes ten odłożyli na późniéj, dziś jestem bardzo zajęty- Wiesz pan przecie, jaką dziś obchodzimy uroczystość. Zresztą zobaczymy się wieczorem...
— Ależ to sprawa nagląca, pretensye sukcesorów zaspokoić trzeba koniecznie, inaczéj, jeśli dowiodą bezprawności kupna, a pan wiesz najlepiéj, że ono było nieprawne, będą mogli odebrać grunt, na którym pan postawiłeś kosztowne budynki.
— Ale muszą zwrócić moje pieniądze, a kupiłem ich nędzną ziemię na wagę złota.
— Dziś oni są panami położenia i wiedzą o tém.
— Dlaczegóż pan nie dopilnowałeś formalności? To przecież rzecz pańska, nie moja.
Pan Aureli słysząc ten zarzut, aż cofnął się o krok.
— Jakto! — zawołał — pan mi to mówisz, a czyż to ja chciałem akt ten spisać? czyż nie dręczyłeś mnie pan dopókim tego nie uczynił? czyż nie uległem pańskim prośbom, pańskim namowom? Czyż nie obiecywałeś pan, iż w razie jakichkolwiek kwestyj, odpowiedzialność bierzesz na siebie?
— No naturalnie — straty ja poniosę.
— A ja? Ja mogę stracić urząd, pójść pod sąd. Ja zaryzykowałem daleko więcéj od pana, bo moje stanowisko... moje dobre imię...
Rejent prostował się, usiłując odzyskać zachwianą równowagę.
— O ile pamiętam, musiałem sowicie opłacić pańskie skrupuły — odparł szorstko Pifke, któremu powaga rejenta nie imponowała wcale.
Pan Aureli przełknął tę gorzką pigułkę, jak człowiek będący pod pewnym względem do nich przyzwyczajony i nie przywiązujący zbytecznéj wagi do słów wyrzeczonych bez świadków.
— Dziś — mówił tak, jak gdyby zarzutu Pifkego nie zauważył — trzeba koniecznie zagodzić tę sprawę...
— Sam pan przyznałeś, że jest groźniejszą dla pana niż dla mnie, więc...
Zrobił ruch ręką świadczący wyraźnie, iż nie on, Pifke, powinien wziąć na siebie przykrości i koszta.
— Ależ interes nasz jest wspólny — mówił rejent nie chcąc nic zrozumieć. — Dowiem się czego chcą właściwie ci ludzie, za jaką sumę można ich pretensye uciszyć, bo zdaje się jest to wszystko czego żądają, ale reszta już należy do pana.
Pifke uśmiechnął się dwuznacznie; dziś nie potrzebował już pana Aurelego i z tego powodu nie czuł się w obowiązku pamiętać o dawnych obietnicach. Nie wiadomo na czém by się rozmowa skończyła, gdyby nie zaszła niespodziana dywersya: do gabinetu wszedł służący z oznajmieniem, iż jakiś człowiek chce widzieć się z Pifkem koniecznie, w sprawie urzędowéj.
— Niech czeka! — zawołał rozgniewany gospodarz.