Strona:PL Morzkowska Wśród kąkolu.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Józia, oparta łokciami na stole a rączkami przysłaniając uszy, półgłosem powtarzała lekcyą, którą chciała sobie wbić w pamięć, ale Emil, zawsze roztrzepany, wycinał jakiś papier, usiłując nadać mu kształt konika. Był tak zajęty swoją zabawką, że nie słyszał wejścia siostry.
— Milu! — zawołała Anna — cóż będzie z jutrzejszemi lekcyami?
Chłopiec podniósł na nią figlarne oczy.
— Nie mogę Andziu, doprawdy nie mogę! Żebym sto razy powtarzał, nie spamiętam nigdy.
— Na co kłamać Milu, czemu nie powiesz wprost, że nie chcesz się uczyć. Lepiéj zawsze rzeczy nazywać po imieniu.
On milczał, obracając w ręku nożyczki, które siostrze zabrał cichaczem.
— Ojciec zmartwi się bardzo — mówiła Anna — gdy się przekona, żeś taki leniuch.
— Niby to co ojca obchodzi — mruknął.
— Milu! jak możesz tak mówić.
— Ojciec się nigdy o moje lekcye nie pyta.
— A gdyby się zapytał?
Emil spuścił głowę z namysłem; potem ukradkiem spojrzał na siostrę.
— Ech! — wykrzyknął — tylko ty mu tego nie mów.
— A jeśli mu nie powiem, czy zabierzesz się do książki?
Wahał się nad odpowiedzią i patrzał w jéj oczy smutne, proszące.
— Będę się starał! — zawołał zwyciężony.
— Staraj się Milu, staraj — szepnęła — och! gdybyś ty już pojmował, jakie to życie jest ciężkie... bardzo ciężkie...
Mówiła to ze znużeniem wielkiém, jakby słowa skargi gwałtem przychodziły jéj na usta.
— Zobaczysz Andziu — zawołał Emil, drąc energicznie wyciętego konia — ja się nauczę!
Ucałowała go, zapaliła mu lampę, dopilnowała by usiadł do książki, wzięła nożyczki, żeby nie miał pokusy do nich powrócić, i wyszła.
Teraz na chwilę wysunęła się z mieszkania; nie poszła jednak daleko, nie wzięła nawet kapelusza. W tym samym domu mieszkała jéj koleżanka z pensyi, któréj ojciec zajmował jakąś sądową posadę, poszła tam i w parę minut powróciła spiesznie. Ściemniło się już zupełnie; Anna przy lampie znów usiadła do roboty.
— Andziu, która godzina? — zapytała po chwili chora.
Zegar wskazywał już blizko dziewiątą, choć wydzwonił czwartą dopiero. Zajrzała do kuchni. Najemnica, która zastępowała w ubogiém gospodarstwie służącą, przyszła właśnie nastawić samowar. Anna dała jéj pieniędzy na bułki, potem przysunęła do lampy stary fotel i na stole położyła „Dziennik Łódzki.”
— Andziu! ojciec powinienby już wrócić — wyrzekła znowu chora.
— Wróci zapewne zaraz.
Kobieta poruszyła się niecierpliwie na łóżku.
— Już dawno powinien być w domu.
— Mamo, wiesz dobrze, że to od niego nie zależy.
— Tak. Nie zależy, bo wyzyskiwać się daje. Ja to zawsze mówię, ale mnie nikt nie słucha.
W téj chwili dały się słyszeć na schodach ciężkie kroki, jakie stawiają ci, którym stopy trudno unieść od ziemi; a razem rozległ się suchy kaszel.
Anna zerwała się z miejsca.
— Mamo! — zawołała błagalnie — nie męcz ojca, daj mu odetchnąć.
Pobiegła drzwi otworzyć, a chora mówiła do siebie:
— Alboż to ja, to on męczy siebie i nas wszystkich... Taka nędza!
W kuchni Anna pomagała ojcu zdjąć paltot, odebrała od niego kapelusz, laskę, tekę; położyła to wszystko na zwykłém miejscu, za swoją maszyną.
Pan domu do pokoju słabo oświetlonego wszedł wolnym krokiem. Zbliżył się naprzód do żony i, nic nie mówiąc, pocałował ją w rękę, potem szedł prosto do fotelu, który mu córka przygotowała, i usiadł w nim ciężko. Teraz, gdy wynurzył się z pomroki i na twarz padły mu promienie lampy, ukazała się postać złożona z samych sprzeczności.
Był to niegdyś człowiek wysoki i dobrze zbudowany, a jednak żeby to ocenić, trzeba było dobrze się w niego wpatrywać; zdawało się, że przygarbione ciało zmalało, że szerokie ramiona ścisnęły się pod działaniem jakiéjś tłoczni nieustannéj, która go zmiażdżyła, zarówno fizycznie jak moralnie, i przemieniła na maszynę, wykonywającą z góry nakreślone czynności.
Patrząc na niego wydawało się rzeczą naturalną, że nogi nie mogły oderwać się od ziemi, że oddech był krótki. Płuca w tym człowieku musiały być zduszone skurczeniem się całéj postawy i nie mogły zaczerpnąć potrzebnéj ilości powietrza. Odbywała się w nim widocznie radykalna przemiana, organizm przystosowywał się do warunków nowych, w których się nie zrodził i nie wychował.
Toż samo dostrzedz można było na twarzy okrągłéj z orlim nosem, sumiastym wąsem i wybitnym szlacheckim ty-