Strona:PL Morris - Wieści z nikąd.pdf/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czyż bezpieczeństwo publiczne nie ma być zapewnione jakąś karą?
— Oczywiście, sąsiedzie! — zawołał staruszek z zapałem. — Trafiłeś pan w samo sedno. Ta kara, o której ludzie zwykli byli mówić tak mądrze, a mimo to postępować tak głupio, nie była niczem innem, niż wyrazem ich obawy? a mieli czego się bać, skoro sami to znaczy — kierownicy społeczeństwa, żyli jak zbrojna banda w nieprzyjacielskim kraju. Ale my, żyjący wśród przyjaciół, nie potrzebujemy się ani obawiać, ani karać. Gdybyśmy w obawie rzadkiego przypadkowego mężobójstwa, rzadkiego szkodliwego uderzenia, mieli uroczyście i prawnie popełniać mężobójstwa i gwałty, to stanowilibyśmy jedynie społeczeństwo krwiożerczych tchórzów. Czyż nie tego samego jesteś zdania, sąsiedzie?
— Tak, niewątpliwie, skoro rzecz wezmę z tej strony — odparłem.
— Ale musisz rozumieć — ciągnął staruszek — że gdy jakikolwiek gwałt zostanie popełniony, oczekujemy po sprawcy wszelkiego możliwego zadośćuczynienia, czego i on wymaga od samego siebie. Ale pomyśl, czy zmuszenie lub poważne skrzywdzenie człowieka, owładniętego chwilowo gniewem lub szałem, może być zadośćuczynieniem dla społeczności? Nie; może stanowić jeno dodatkową krzywdę.
Na to znowu rzekłem: