Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w niej odkryć wszystko, co tam utajone. Białą dłonią, na której świecił szmaragd, niby zielona gwiazda, ściskała rękę Waldemara.
On usiadł obok, uśmiechnął się z przymusem i spytał:
— Dlaczego babciu, tak na mnie patrzysz?
— Chcę dojrzeć w tobie zmianę — wyszeptała księżna.
— Zmianę we mnie? Doprawdy?
— Tak, chciałabym widzieć cię zmienionym — rzekła z przyciskiem.
Waldemar zrozumiał.
— Nie, babciu, ja się tak łatwo nie zmieniam, jestem stanowczy; — odpowiedział z siłą w głosie i dumnie podniósł głowę.
Księżna puściła jego rękę.
— Czy trwasz stale w swem postanowieniu?
Oczy jej błysnęły dziko. Waldemar wytrzymał ten wzrok spokojnie.
— Tak, babciu.
— Więc nic — nic nie wpłynie na zmianę — twych uczuć?
— Uczuć? Nic nie wpłynie na zmianę mych zamiarów, o zmianie uczuć mówić nie wolno.
— Więc nic — nic?
— Nie, droga babciu. To postanowione nieodwołalnie. Zgódź się z tem, jako z rzeczą konieczną. Proszę cię o to, ja, twój wnuk jedyny, twój Waldy, i proszę najczulej. Kocham Stefcię więcej, niż własne życie, ona mnie również kocha. Ja jej nie zawiodę, bobym chyba sobie serce wydarł z piersi. Dziś jechałem do Ruczajewa. Potrafiłem czekać długo, ale już nie mogłem. Chwila — i byłoby zapóźno. Jesteś babciu surowa, nieubłagana, lecz ja mam dla ciebie przywiązanie synowskie. Ono mnie wstrzymywało od ostatecznego kroku. Wiem, że Stefcia nie chciałaby mnie bez twego słowa, ale potrafiłbym ją przekonać. To dziecko ma bardzo delikatne uczucie i wielką subtelność natury. Na listy moje odpowiadała nadzwyczaj wstrzemięźliwie. Ona miłość swą chciałaby ukryć w taką głąb serca, gdzieby się jej nikt nie domyślał.
— Korespondowałeś z nią?
— Pisałem parę listów — odpowiedziała mi raz tylko — i powtarzam, że w słowach jej brzmiało wyraźnie głębokie uczucie, lecz tamowane przez jakieś wędzidła, które kaleczą jej czystą miłość — taką prawdziwą, taką świętą!
— Waldemarze — ty ją — bardzo kochasz?
— Jest ona dla mnie jedyną kobietą. Gdyby nie była mi drogą nad wszystko, nie walczyłbym o nią tak uparcie — odrzekł Waldemar z powagą w głosie.
Przeszył babkę spojrzeniem swych szarych źrenic, w których przy prawdziwie męskiej sile, widniała potęga uczucia.
Księżna spuściła oczy i długiemi cienkiemi palcami rozgarniała zdobiące szlafrok koronki. Na twarzy wystąpiło kilka krwawych plam, usta zacisnęły się stanowczo. Cała postać wyrażała walkę ostateczną, zmaganie się dwóch przeciwnych sił: miłości dla wnuka i uporu obrażonej dumy.
— Co zwycięży? — to pytanie wisiało w powietrzu, tchnęły niem bogate ściany sypialni, dyszała księżycowa ampla.