Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

twarzy pozostały tylko wąskie, bronzowe szpareczki. Jedna brew drgała nerwowo. Baronowa białą ręką bawiła się złotym łańcuszkiem od zegarka, głęboko coś rozważając.
Stefcia wolno i poważnie podniosła na nią oczy, błyszczące wilgocią łzawej powłoki.
Pani Elzonowska powstała.
— Stanowczą odpowiedź dam pani jutro. Tak odrazu nie mogę... pani pojmuje...
Dziewczyna zrozumiała, że jest odgadniętą. Krew jej buchnęła do mózgu.
Matka Luci podała jej rękę już chłodniej, niż przedtem.
Stefcia schodziła z wielkich schodów chwiejnym krokiem. W głowie jej szumiało.
Oparła się ciężko na aksamitnej poręczy.
— Trzeba jechać — jechać — na zawsze. Boże! Boże! daj mi sił!...
Jej postać odbiła się w wielkiem lustrze, wiszącem na zakręcie schodów. Stefcia ujrzała swą twarz zmienioną do niepoznania, bladą, z podkrążonemi oczyma i wyrazem bólu w tragicznych źrenicach.
Wtem dały się słyszeć za nią czyjeś kroki.
Obejrzała się. Młodszy lokaj zbiegł szybko ze schodów, przeskakując po kilka na raz. Za nim szedł Jacenty.
— Co się stało?
— Pan ordynat przyjechał.
Dziewczyna zadrżała. Zrobiła ruch jakby do ucieczki, ale nogi jej zaciężyły.
Na dole szwajcar otwierał już drzwi.
Była na ostatnich stopniach, kiedy wszedł Waldemar.
Twarz mu zajaśniała, prędka zdjął czapkę i ściągnął rękawiczkę.
Podała mu rękę.
On bez słowa przycisnął ją do ust, przytem spojrzał na zmienioną twarz Stefci i brwi zbiegły mu się na czole.
Ona znikła w przyległych drzwiach. Wpadła do swego pokoju i cisnąć w dłoniach rozpalone skronie, zawołała z wybuchem płaczu:
— Boże! Boże! ratuj mnie!
Ogarniała ją gorączka, działo się z nią coś niezwykłego. Na kanapce pod oknem, wtulona w kącik, siedziała, płacząc i rozmyślając, na przemiany, rada, że Lucię zatrzymała matka i że mogła być zupełnie sama.
Obudziło ją pukanie do drzwi.
— Kto tam?
— Ja, Jacenty.
Kamerdyner wszedł.
— Pan ordynat pragnie się widzieć z panienką. Jest w białym salonie.
Stefcia uczuła bolesny kurcz w krtani.
— Dobrze, idę zaraz.
Chwilę siedziała nieruchomo. Potem zbliżyła się do okna, przyciskając rozpalone czoło do szyby, otarła oczy i pobiegła do drzwi.
— Czego on chce odemnie?.