Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdzie śród dachów plącze się, zahacza nijaka,
Martwa źrenica słońca, jak oko pijaka.
— Ma rury zjeżające kamieniczne szczyty,
Które wiosną czy latem deszcz smaga obfity;
Ma dym palący, rdzawy, albo barwy kruka,
Wlokący długie pręgi w niebie, które bruka;
Mury świeżo malowne, lub zczerniałe z laty,
Żółte, kraśne, zielone, jak tartany w kraty
Smagłych górali szkockich; zgrzybiałe kościoły,
Z dna mgieł oszarzałemi strzelające czoły
I chylące tak dziwnie swe długie przełęczą,
Że myślisz, rybich żeber okrąg się wypiętrza.

— Potem, ma lud: zgiełk, mrowie, co tłoczy się, swarzy,
Wymuskanych dandysów, grubjańskich nędzarzy,
Gryzetki żwawe w kroku, w uśmiechu łechtliwe,
Mknących lśniących tilbury błyskawice żywe,
Bryki, wozy gnojowe, kołami ryjące,
Jak statek w morskiej fali, bruzdy w błota łące.

— Złoto i kał. — I chaos nie do uwierzenia,
Babel narodów, — morze, co wciąż się zapienia,
Kotlisko potępieńców, kadź niezmierna, w któréj
Fermentuje żer śmierci, tłum wściekły, ponury,
W łajbach dziurawych nawskróś jak rzeszoto, kędy
Wiatr mroźny wsiewa chorób i zgonów kolendy;
— Brokaty złote, srebrne, od klejnotów sztywne,
Oczy w sińcach, podbite, twarze zwiędłe, dziwne;
Chleb suchy pożerany iście w pocie czoła —
I obok zgraja sytych próżniaków wesoła;
Nieustający kontrast, antyteza wieczna,