Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wsparci na włóczniach tam Zygfryd i Achill, smukli i płowi,
Błądzą, śpiewy zawodząc, u moi za grzmiącego wybrzeży.

Kwiat temu daje Ofelia, bladego rzuciwszy kochanka,
Do tamtego od obiat Ifigeneja przychodzi.

Śród zielonej dąbrowy Roland z Hektorem coś gwarzą.
Djamentami i złotem roziskrza się w słońcu Durandal.

Andromacha tymczasem do piersi ciśnie synaczka,
Piękna Aida, bez ruchu, na męża srogiego spogląda.

Lear długowłosy się zwierza z niedoli swej Edypowi,
Edyp okiem niepewnem wciąż jeszcze Sfinksa szuka,

Zbożna woła Kordelia: — „Biada, pójdź, Antygono,
Pójdź, siostrzyco ma grecka! Zwiastujmyż ojcom raz pokój!“

Mirtów cieniem w zadumie Helena przechodzi z Izoldą,
Zachód różany z uśmiechem przegląda się w złotych ich włosach.

Patrzy na fale Helena; Izoldzie otwiera objęcia
Marek, i płowa głowa na długą brodę mu spada.

W jaśni miesięcznej nad brzegiem ze szkocką stoi królową
Klitemnestra; śnieżyste nurzają się w morzu ramiona,