Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem, równie Moab okrywszy szeroko,
Cisnąc się pod stóp góry poświętną opoką,
Synowie Izraela burzyli się w dole,
Jak burzy się pod wichrem zboża gęste pole.
Od godziny, gdy rosa wilży złoto piasków
I na szczytach drzew wiesza perły pełne blasków,
Wódz, prorok ów stuletni, czczony, uwielbiany,
Mojżesz — odszedł, by z Panem rozmawiać nad Pany.
Śledzono okiem blaski, lśniące mu nad czołem,
A kiedy go ujrzano nad góry wierzchołem,
Gdy skroń jego przebiła chmury bożej łono,
Co wieńczyła szczyt góry błyskawic koroną,
Kadzidło zapłonęło na ołtarzach świętych,
I sześćkroć sto tysięcy Hebreów w proch zgiętych,
W ozłoconych przez słońce kłębach woni dymnéj,
Śpiewało jednym głosem ubłagalne hymny,
A Lewici, górując ponad ludu morzem,
Jak smukłych las cyprysów nad piasków bezdrożem,
I wtórując na harfach głosów ludzkich fali,
Ku niebu Króla królów pieśni kierowali.

A Mojżesz stał przed Bogiem, powstrzymawszy kroku,
I twarz w twarz z mm rozmawiał w piorunnym obłoku.
I mówił tak do Pana:

„Nie będę-ż miał końca?
Gdzież chcesz, by jeszcze noga poniosła mnie rwąca?
Czyż wiecznie tak żyć będę, samotny, choć silny?
O, dozwól mi już zasnąć snem ciszy mogilnéj.
Co-m ci uczynił, Panie, by być twym wybrańcem?
Wiodłem lud twój gdzie chciałeś, i byłem mu szańcem.
Oto już stopa jego Chanaanu tyka.