Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I szlochania straszliwe z jej komnat, śród ciszy!
Ism. Niech umrze! Niech i Hades także ją usłyszy!
Kall. W szpony zgryzot jej dusza widać się dostała.
Paszczęka ognia chłonie nieboszczyków ciała,
Lecz duch z prochów ich wzlata z siłą niezwalczoną.
Ism. Gdy mord zczerwienił ziemi rodzicielki łono.
Jakież rzeki czy morze ciemnemi falami
Zmyły kiedy ślad krwawy, co dłoń zbójcy plami?
Obsaczona wilczyca drży dziś, widząc wkoło
Pogonie, czaty zemsty podnoszącej czoło;
Bo wieszczbiarze, co w losach czytają człowieka,
Odkryli, że kaźń czuwa, że już niedaleka.
Ci wiedzą, co się kryje w snów i widzeń fali.
Kall. My, którym prócz łez wszystko bogowie zabrali,
Spółczujmy władcom, w których cios bije za ciosem,
I — nie pomnąc klęsk własnych — płaczmy nad ich losem.
Ism. Nie! Ponad ciepłą jeszcze szlachetną zdobyczą
Sfory wściekłe niech żrą się wzajem i skowyczą!
Nasze chramy, ogniska, ojce w lat jesieni,
Mężowie, dzieci, bracia — pomszczeni, pomszczeni!
Troja padła! Niech Hellas zwycięstwem się zdławi!
Kall. Kobiety, na Los zdajmy karanie bezprawi;
Nie zwiększajmy swych mściwych serc zadowoleniem
Klęsk, które gniotą Władców straszliwem brzemieniem.
I rabom łaskawości też przystała trocha.
Ism. My kochamy Elektrę boską, co nas kocha.
Nędzom, które znosimy, nie ona jest winna,