Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wszyscy mają swoje smutki, niestety mój ojcze Pantoisie...
— To pewnie.
Nastała cisza, Marjanna siekała zielsko... Noc zapadła w ogrodzie... Dwa wielkie słoneczniki, jakie widać było w oddali przez otwarte drzwi, traciły swoją barwę, pokrywały się cieniem... A ojciec Pantois jadł ciągle... szklanka jego była pusta... Pan napełnił ją... i porzucając metafizyczne wyżyny, spytał:
— Ile kosztują w tym roku krzewy dzikich róż?
— Dzikie róże, panie Lanlaire?... Ach w tym roku krzaki dzikich róż kosztują po dwadzieścia dwa franki... Wiem, że to jest trochę drogo, ale mogę oddać trochę taniej... przysięgam na Boga, że...
Jak człowiek szlachetny, który gardzi kwestjami pieniężnemi, Pan wstrzymał starca, który chciał usprawiedliwiać się w dalszym ciągu.
— Ależ dobrze ojcze Pantois... Posłuchajcie... Czyż ja się kiedykolwiek z wami targuję, co?... I teraz nie dwadzieścia dwa franki zapłacę wam ale dwadzieścia pięć za wasze dzikie róże... tak, dwadzieścia pięć franków...
— Ach! panie Lanlaire... pan jesteś zanadto dobry!...
— Nie... nie... jestem tylko sprawiedliwy... żyję dla ludu... dla prawdy... do djabła.
I uderzając w stół rękami dowodził:
— I to nie dwadzieścia pięć franków... ale trzydzieści franków do licha!... trzydzieści franków, słyszycie mój ojcze Pantois?...
Człowieczek podniósł na Pana swoje biedne, zdziwione, pełne wdzięczności oczy i wyszeptał:
— Słyszę, dobrze słyszę... Prawdziwą przyjemnością jest pracować dla pana, panie Lanlaire... Pan rozumie co to jest praca...
Pan zatrzymał swój tkliwy wylew serca.
— Zapłacę wam... powiedzmy, tę należność... dziś mamy wtorek... zatem w niedzielę?... Czy to wam nie przeszka-