Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziłam je... Pewne wykształcenie, obcieranie się z ludźmi szykownymi, przyzwyczajenie do rzeczy pięknych, czytanie powieści Paul Bourgeta ocaliło mnie przed tymi szkaradzieństwami.
Stanowczo Róża była tu najwymowniejszą... Opowiadała z oczami latającemi i wilgotnemi ustami:
— Wszystko to niczem wobec pani Rodeau... żony notariusza... Ach tam dopiero u niej dzieją się rzeczy...
— Wątpię... — rzekła jedna.
W tejże chwili druga oświadczyła:
— Ona jest dobrze z proboszczem... Zawsze miałam ją za dobrą świnię...
Wszystkie spojrzenia zwróciły się na Różę, wszystkie szyje wyciągnęły się ku niej, a ona zaczęła swoje opowiadanie:
— Przedwczoraj pan Rodeau wyjechał na wieś na cały dzień...
I aby zaznajomić mnie z panem Rodeau, zaszczyciła objaśnieniem:
— Jest to człowiek nie bardzo czysty... prawie żaden katolik... Ach, ma on tam w swoich sprawach dość krętactwa... najlepszym dowodem jest, że wstrzymałam kapitana od złożenia depozytu w jego ręce... O tak!... Ale w tej chwili nie idzie o pana Rodeau... — dodała tonem bardziej ważnym.
— Pan Rodeau był tedy na wsi... Co on może mieć do czynienia na wsi, że tak często tam wyjeżdża?... Jak tylko wyjechał... Pani Rodeau w tej chwili zabrała pisarczyka... małego Justyna... do swego pokoju pod pretekstem zamiatania... Pyszne zamiatanie, moje dzieci! Ona była prawie zupełnie naga z oczami tak dziwnemi, jak to ma pies na polowaniu... kazała mu do siebie podejść... ściskała go, pieściła... i mówiąc, że chce poszukać pcheł, rozebrała go... I wtedy wiecie co zrobiła?... W tej chwili rzuciła się na niego ta rozpustnica i wzięła go przemocą... przemocą, tak panienki... I gdybyście wiedziały w jaki to sposób ona posiadła go?...
— I jakże to go wzięła?... — zapytała pospiesznie mała,