Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wani do biura coraz piskliwszym głosem pani Paulhat-Durand, której twarz woskowo-żółta w końcu ze złości zieleniała... Co do mnie, w tej chwili wiedziałam z kim mam do czynienia, i że miejsce nie będzie odpowiednie... I dla rozrywki wprowadzałam w podziw piękne damy... bo oto ja zaczynałam wypytywać je... odpłacając pięknem za nadobne... „
— Pani jest zamężna?... — pytałam.
— Naturalnie.
— A czy... pani ma dzieci?
— Ma się rozumieć...
— A psy?...
— Tak.
— Czy panna służąca musi czuwać po nocach?
— Gdy wychodzę wieczorem... naturalnie.
— A czy pani często wychodzi wieczorem?
Usta owej pani zaciskały się... Już miała odpowiedzieć. Wówczas ja, zmierzywszy wzrokiem pogardliwym jej kapelusz, kostjum oraz całą postać, odpowiadałam krótko, wzgardliwie:
— Żałuję, ale miejsce u pani nie podoba mi się... Nie chcę być w takim domu, jak u pani.
I wychodziłam tryumfująco...
Pewnego dnia mała kobietka o włosach nieprzyzwoicie umalowanych, z ustami uczerwienionemi, z uróżowanymi policzkami, nadęta jak kura afrykańska, uperfumowana niemożliwie, pytała mnie już po trzydziestu sześciu innych pytaniach.
— Czy dobrze się prowadzisz?... Czy przyjmujesz u siebie kochanków?
— A pani?... — odparłam spokojnie, nie okazując zdziwienia.
Inne z nas mniej wymagające, bardziej wyczerpane lub łagodniejsze, godziły się na te śmierdzące miejsca.
Żegnano je:
— Szczęśliwej drogi... Do niedługiego zobaczenia!...
Gdy tak patrzyłam na te nasze wszystkie skupione po-