Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani postępowanie swoje ze mną regulowała odpowiednio do postępowania pana Ksawerego... Uprzejmość jego wywoływała natychmiast jej uprzejmość; opuszczenie przez syna powodowało zuchwałość matki...
Byłam ofiarą, oddaną bezustannie na pastwę zmiennym fantazjom miłosnym, tego kapryśnego i bez serca chłopca...
Możnaby przypuszczać, iż pani szpiegowała nas, podsłuchiwała pode drzwiami, tak stopniowała bowiem, odpowiednio do jego zmienności usposobień, postępowanie ze mną... Ale nie... Posiadała ona instynkt występku, oto wszystko... Przewąchiwała przez mury, poprzez dusze, zupełnie jak pies zwęszy zwierzynę z oddali.

Pan potrafił prześlizgiwać się ponad tem wszystkiem, poprzez wszystkie owe dramaty, ukryte w tym domu. Rano wychodził z twarzą małego fauna, różową i wygoloną, trzymając pod pachą tekę, wypchaną pobożnemi broszurami oraz sprośnymi dziennikami.
Wieczorem ukazywał się nanowo z miną godną poważania, jak poeta chrześcijańskiego socjalizmu, szedł nieco wolniej, poważniej, z łopatkami nieco pochylonemi, zapewne od ciężaru dobrych uczynków, spełnionych w ciągu dnia...
Regularnie co piątek, niemal bez zmiany, ta sama trywialno-komiczna scena.
— Co tu jest w środku?... zapytywał mnie, wskazując na swoją tekę.
— Świństwa... odpowiadałam, śmiejąc się.
— O wcale nie... to facecje...
I obdzielał mnie niemi, oczekując, abym okazała swoje zadowolenie w uśmiechu współwinnej, wtedy głaskał mnie pod brodę i mówił, oblizując się:
— Che!... che!... to jest łobuzka!... mała łobuzeczka!...
Nie zniechęcając pana, bawiłam się nim, obiecując sobie, że gdyby coś sobie innego wyobrażał, to potrafię odrazu osadzić go na miejscu.
Pewnego popołudnia zadziwiłam się bardzo, ujrzawszy