Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nic boleśniejszego nie było dla mnie nad to, gdy widziałam, że nie jestem w stanie zbudzić w nim dla siebie ani cienia uczucia, najmniejszej tkliwości w jego sercu, pomimo że czyniłam zadość wszystkim jego kaprysom rozwiązłym, i zgodziłam się na nie z góry, uprzedzając wszystkie jego fantazje... A Bóg sam wie najlepiej, jak były nadzwyczajne, jak były przerażające!...
Jakże był zepsutym ten smarkacz!... bardziej od starca... Barbarzyńskie jego pomysły w rozpuście odpowiadały nieraz raczej bezsilnemu jakiemuś starcowi, lub jakiemu szatańskiemu księdzu.
Gdy rozmyślam nad tem, widzę, że kochałam go, że byłam mu oddana pomimo wszystko, oddana jak pies...
Dziś jeszcze wspominam z żalem jego twarz impertynencką, okrutną, a tak łagodną... jego skórę pachnącą... i to wszystko, co lubieżność jego zawierała w sobie: okropność i doskonałość na przemian... I mam dotychczas na swoich ustach, których potem, gdy starałam się zatrzeć ślady po nim — tyle innych warg dotykało — mam jednak wciąż ten gorzki smak palących jego pocałunków... Ach! panie Ksawery... panie Ksawery!...
Jednego wieczoru, przed obiadem, gdy powrócił, aby się ubrać — Boże, jakiż był zachwycający. Podczas, gdy ze starannością przygotowywałam mu wszystko w jego obieralni, zapytał mnie bez jakiegokolwiek zakłopotania, bez najmniejszego wahania, niemal tonem rozkazującym, tym, jakim zazwyczaj żądał naprzykład wody gorącej:
— Czy masz pięć ludwików?... Potrzebuję koniecznie pięć ludwików. Oddam ci jutro.
Właśnie pani zapłaciła mi rano pensję... Czyż wiedział o tem?...
— Mam tylko dziewięćdziesiąt franków — odparłam nieco zawstydzona, zawstydzona może jego żądaniem... a nadewszystko zawstydzona tem, że nie posiadałam całej sumy, jakiej sobie życzył.