Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciężkiego, pytał baron Gogsthein, który puszczał się w żartach na sytuacje niebezpieczne.
Ale pod spojrzeniem Kimberlya, Lucjan Sartorys umilkł.
Maurycy Fernancourt pochylił się do barona i wyrzekł z powagą:
— To zależy od strony, którą Sartorys uważa za naturalną.
Wszystkie twarze zajaśniały na nowo wesołością... Zachęcona tem powodzeniem pani Charrigaud, zwróciła pytanie wprost do Sartorysa, który robił zachwycające miny i wykrzyknęła podniesionym głosem:
— A więc to prawda?... Zatem pan jest?...
Słowa te wywarły efekt zupełnie taki, jakby ktoś wylał kubeł lodowatej wody na głowy biesiadników.
Hrabina Fergus pospiesznie rozpoczęła wachlować się.
Wszyscy spoglądali po sobie z przenikliwem zakłopotaniem, zgorszeni, z nieprzezwyciężoną ochotą do śmiechu.
Z zaciśniętemi rękami, z zaciśniętemi ustami, jeszcze bledszy, niż przedtem, Charrigaud z wściekłością kręcił gałki z chleba, spoglądając na żonę oczami śmiesznie dzikiemi... Nie wiem, jak by się to bido skończyło, gdyby nie Kimberly, który w tej naprężonej chwili i pośród tej niebezpiecznej ciszy rozpoczął opowiadać o swojej ostatniej podróży do Londynu.
— Tak, mówił, przepędziłem w Londynie osiem upajających dni i byłem obecny przy pewnej rzeczy nadzwyczajnej... byłem na rytualnym obiedzie u wielkiego poety John-Gietto Fartadetti, jaki został urządzony przez niego dla kilku przyjaciół, dla uczczenia swoich zaręczyn z żoną swego drogiego Fryderyka Pingleton.
— Ach, to musiało być wyśmienite!... wyrzekła mizdrząc się hrabina Fergus.
— Nie może pani nawet wyobrazić sobie... odparł Kimberly, którego wzrok, ruchy, jak również orchidea chwiejąc się w butonierce, świadczyły o gwałtownym zapale, jaki go przejmował na to wspomnienie.
Ciągnął więc dalej: