Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ostatecznie położył się na swoim leżaku, stojącym przed wielkiem oknem, przez które widać było bezgraniczną przestrzeń morza. W oddali kołysały się łódki rybackie, uciekające przed wciąż grożącą burzą. Chroniły się do portu w Trouville. Roztargnionym wzrokiem śledził ich przylądowywanie i wpatrywał się w szare żagle.
Było to prawdą, że nie mogłam sobie znaleźć miejsca, jak powiedział pan Jerzy... łaziłam z miejsca na miejsce, starając się koniecznie coś wymyślić, co mogłoby go zająć. Nic jednak nie wynalazłam i moje podniecenie wcale nie działało uspokajająco na chorego.
— Dlaczego wciąż się niepokoisz?... Dlaczego denerwujesz się?... Siedź przy mnie...
Zapytałam go:
— Czy nie lubi pan pływać temi małemi łodziami? Ja bardzo....
— Nie mów, aby mówić... Poco mówić rzeczy bezużyteczne... Siedź przy mnie.
W końcu usiadłam przy nim. Widok morza stał się dla niego nieznośny w tej chwili, prosił aby spuścić starę.
— Ten dzień dzisiejszy doprowadza mnie do rozpaczy... to morze jest okropne... Nie chcę go widzieć... Wszystko jest dzisiaj okropne. Nic nie chcę widzieć, nic — prócz ciebie...
Zgromiłam go łagodnie:
Ach panie Jerzy, jaki pan dziś niegrzeczny... To nie dobrze... Gdyby babka przyszła i zobaczyła pana w takim stanie, znowu płakałaby!...
Uniósłszy się nieco na poduszkach wyrzekł:
— Przedewszystkiem dlaczego nazywasz mnie „panem Jerzym1“? Wszak wiesz jak mi się to nie podoba...
— Nie mogę jednak nazywać pana „panem Gustawem“!
— Nazywaj mnie „Jerzy“ to krócej... niedobra...
— Tak nie mogłabym... nie mogłabym nigdy...
Wtedy on westchnął.
— To ciekawe!... Więc wciąż jesteś biedną małą niewolnicą?