Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kościół napełniony żywą roślinnością światłocieni splątanych, drgających.
Zdawało się, że jestem na sabacie Fata Morgany.
Wszyscy powitali Beglenicze, jak królową. Lecz ona nie dbała o nich. Podeszła do ołtarza — jednym ruchem reki, strąciwszy ze siebie futro, ukazała się naga.
Krzyżem rubinowym, który nosiła na piersi, spięła swe rozpuszczone włosy — tam w tej puszczy upojeń kusił on, jak Sezam 1001 nocy.
Niedoskonałemi są wszystkie rzeźby, przedstawiające Ledę, Wenus, Arjadnę, Medeę, bo wyobrażają tylko martwe linje ciał.
Wyobraźmy klasyczne piękno, otoczone astralnym nimbem gwiezdnej duchowości, na którą padł mrok szału...
Wśród tłumu zauważyłem postać znanego mi z cynicznych łotrostw instruktora klasztornego, kanonika Gambiego. Był to człowiek jeszcze młody, o twarzy mocno stajennej.
Miał on swe interesy w klasztorze nietylko erotyczne. Mniszki — były to wyłącznie kobiety ze sfer bardzo zamożnych. Klasztory zniesiono oficjalnie we Włoszech, lecz stare mniszki „na wymarciu“ przybierały wychowanice, które suto darzą klasztor i opłacają jego bezpieczeństwo.
Gambi porwał Begleniczę wpół.
W pierwszej chwili mego impetu podbiegłem do Gambiego — i wymierzyłem tak silny policzek, że padł na ziemię.
Z oczyma przymkniętemi, czułem ten skurcz w mych szczękach, który pojawiał się mi wtedy, gdy zabijałem.
Bezgłośny bachancki śmiech był mi odpowiedzią: