Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Idź w djademie! bądź miłościwym monarchą! uspokój płacz nawet wrogich Chrześciaństwu pustyń! nie męcz już ziemi sprawiedliwością! umaj jej suchotnicze łoże jodłami nadziei wiecznej... kwiatem stygmatycznym wiary, co mówi — Ten! który Jest w mojem niewiadomem.
NIKEFOR: Daj mi ślub z Teofanu.
ŚW. ATANAZY: Ślub z Bogiem, którego nazywasz — jak? Teofanu?!...
NIKEFOR: Patrz — wschodzi już Lucifer, który jest gwiazdą niewiadomego.
ŚW. ATANAZY: Wschodzi od strony twego nieszczęścia.
NIKEFOR: Gdzie mrok zupełny, tam nie ma już nic, prócz nieszczęścia.
ŚW. ATANAZY: O jak źle — jak źle — jak źle! Bóg z Tobą — nie ujrzymy się już na ziemi — wybrałeś w dół idący labirynt.
NIKEFOR: Labirynt — bez pocałunku Arjadny!
ŚW. ATANAZY: Nie będziesz już nosił żagwi bożej?
NIKEFOR: Nie.
ŚW. ATANAZY: Nie spotkamy się już na ziemi? Ani tam — w wązkiej bramie raju?
NIKEFOR: I tam nie.
(Św. Atanazy odchodzi, zakrywając twarz płaszczem).
(Choerina, jako pustelnik, okryty skórą antylopy, zarosły, ze sakwą na plecach, z krzyżem zamiast laski — prowadzi osła obładowanego relikwiami — widząc Teofanu siedzącą na kamieniu, odwróconą od kaplicy, niby jej ofiarowując relikwie, podchodzi)
CHOERINA: Najjaśniejsza Siostro, czy pamiętałaś o Helladzie?