Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Z tysiącem komnat pałac jest na Twe rozkazy. Ja chcę tylko jednej z Tobą nocy. Potem odejdę. I znów będę miał pod głową siodło, wicher w górze, u boku miecz, nad głową bezsenność — w sercu pustynię, przedemną wizję Ojczyzny, której nikt nie zmartwychwznosi zemną. Mów, że mnie miłujesz, Bazylisso, a ja bądą się kajał, żem pragnął Twej zguby.
To ile jest, straszno być na świecie samym.
Mogliśmy być ludźmi — Adamem i Hewą!
R. MELODOS: Weź Jej dziecię z uścisku skrzydlatego Ahura pustyni.
Zobaczysz, jak stanie się naraz dziewiczą, będąc Matką. Jak wspomni spartańskie dawne pieśni, któremi odradzała się wiecznie Hellada!
B. TEOFANU: (złowrogo) Jeśli tyle narodowości we mnie się zmiesza, grek, arab, Ormianin, tęsknota za słowiańskim Lokim —
zaiste, zagraża mi los wieży Babel:
nikt mię nie zechce — ukończyć.
R. MELODOS: Spójrz w Twoją duszę — jest w niej światło i ciemność, otchłań i gwiazdy, źwierzę na czterech nogach i Cherubim z skrzydlami bez liczby — wszystko to zwie się w Tobie — Człowiek!
B. TEOFANU: Człowiekiem jest ten, kto znalazł swoje dopełnienie. Zegnam Cię, Nikeforze!
R. MELODOS: Nie bądź tak kamienną! miej już serce zielone, jakby las majowy.
B. TEOFANU: Taka jestem, Panie, iż mam serce jedno: mogę dać je tylko w szaleństwie, w ekstazie modlitwy, w jasnowidzeniu wszystkich światów, w torturze nad-