Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
stej, lnianej, z pąkiem dzikich kwiatów nad głową. Wszyscy w najwyższym zdumieniu).
B. TEOFANU: Zaiste, dla Was jestem już umarła. Wy na moim życiu złożyliście kamień...
Idźcie, jeśli mnie nawet i który z Was kocha, obcą mu jestem od poczęcia światów.
Czytajcie z waszych wielkich ksiąg Vigiliae Mortuorum — bo u Was dżuma tam w kościołach bizantyjskich —
Wy z trumną przyszli po mnie — myśląc żem nieżywa —
Ja żyję — — i znów jak w niewinnej młodości zrywam kwiaty!
B. NIKEFOR: Posłuchaj mię Bazilisso! tak, wszyscy umieramy w tym strasznym życiu na taką lub na inną Dżumę. Lecz lud się trwoży Twym dziwnym zniknieniem — lud ma Cię za wampira lub za wilkołaka, który przelata krainę nocami i wypija dusze —
Tak mówią!... żywa lub umarła musisz wrócić z nami.
PATRYCJUSZE: Bóg jest lub go niema — nie nam tego zbadać.
WSZEGARD: Całe Twe życie protestem przeciw Niemu.
TŁUM: Wróć z nami — do tych co mają umrzeć!
B. TEOFANU: Nie wrócę.
(długie milczenie).
B. NIKEFOR: Słuchaj mnie. Bo jeśli nawet za chwilę umrzesz (nie wiem, co uczynić Bóg mi rozkaże!) musisz tu nawrócić się z piekła!
B. TEOFANU: Myślisz, że i tam będzie ktoś nademną?
B. NIKEFOR: Ja wielka prawda Chrystusowego krzyża kocham Ciebie.
Magdalenę miał Chrystus.