Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stracą swego przyrodzonego prawa: pełzać i kąsać...).
Ogromny mi brak Mani. Nie wróci już na pensję, gdyż zakłada szkołę 4‑klasową, aby utrzymywać polskość na zalanych obcą falą kresach. Chce, żebym jej pomogła w tej pracy; zapewne zrobię to później. Tymczasem tęsko mi do niej, jak do istoty, która jedynie zdolną byłaby trzymać razem zemną tu gasnącą moc i wiarę...
Kafarewiczowa, gdy mnie spotka, kłania się wyniośle i przechodzi. Inne unikają, szepcąc do siebie po kątach. Nawet wśród uczennic spostrzegam ciekawe spojrzenia i uśmiechy.
Ale najgorsze zaczęło się, gdy przybyli sprzymierzeńcy. Pani Courbet wleciała do mego pokoju, jak zwarjowana, obróciła mnie kilka razy w walcu i zaśpiewała jakąś wodewilową piosenkę. Potem zaczęła mówić szybko, że wzbudzam w niej szacunek i uwielbienie, że kto kocha, powinien nie dbać o cały świat, że ona też kochała i mieszkała z kimś przez parą miesięcy w wiosce jurajskiej.
I nagle zaczęła mi śpiewać pieśń gondoliera:

Ti xe bella, ti xe zovene,
Ti xe fresca come un fior,
Vien per tuti le so lagreme,
Ridi adeso e fa l’amor!