Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Targnął ręką struny — cała dolina napełnia się hymnem radości i upojenia. Targnął struny znów — i ukazał niebo.
Nastała cisza... Każdy spogląda zachwycony, z palcem na ustach, aby nie spłoszyć cudownego zjawiska, które odbywa się co dnia przed oczyma śmiertelnych: z czarno­‑ametystowej toni morza wybiega różowa dziewicza postać, biegnie po kryształowem sklepieniu, otoczona złocistemi towarzyszkami. Zaczynają igrać i pląsać, lekkie, jak łabędzie puchy.
Nagle wszczyna się popłoch: złote Charity zostają chwilę w niepewności, potem rozbiegają się, jak stado gołębi: na widnokrąg nieba wjeżdża olśniewająco jasny Helios.
Spostrzega różową, przejrzystą postać Jutrzenki, zacina rumaki, wóz kieruje ku niej.
Ta blednie z obawy i śpiesznie zarzuca na siebie szatę srebrem tkaną — ucieka, ale Helios zdąża prędzej — chwyta ją — ekstatyczny uścisk — ona umiera w objęciach...
Zorzą byłam na chwilę, w blaskach miłości zaniknę!...
...Rodzą się we mnie dzikie sadyczne obrazy... Zdaje mi się, że jestem hiszpańską mniszką i wdziera się pułk polskich Maćków... Ohydnie rozbestwione chłopy zdzie-