Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cmentarz i kawał jeszcze polem. Wtem ja do domu zaszedł.
— Prawdaź to? nie byłeś waćpan pijany?
— Jak mi rany Pana Jezusa przyjemne są — więc jak tu stoję — i żebym tu wtem upadł martwością — ja płakał... chórem więc tego płaczu było. Niby za Ojczyznę. Bo to rocznica onej jesiennej bitwy, kiedy wielmożny pan Hryniewiecki był wzięty... A liście tak leciały ciężkie, jakby każdy wtem niósł śmierć na sobie. Więc... —
Powoli zaczęły się opuszczać karty graczów w ramsa (bo już muszkę przerwali), aż wreszcie wszyscy je złożyli na stole. Poruszono czasy powstania.
Te zbyt żywo tkwiły we wspomnieniach. Zaczęto ubolewać, że dzieci wodza Hryniewieckiego chowają się — syn w korpusie kadetów, a córka w instytucie błahorodnych dziewic.
Złośliwa pani Kolusia, która w czasie partji zajechała koczem, zaczęła domawiać, że pamięta je tak ubogie, że aż nędzą pachniały. To wstyd, aby rodzice nie pamiętali o zabezpieczeniu dzieci. Ona była kiedyś przyjaciółką pani Hryniewieckiej... kupiła od niej resztę majątków... że tanio?... każdy ma ręce do siebie, nie od siebie. Ale nie miałaby nic