Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ojcze — rzekła — pozwól bym ja poszła za ciebie.
— Milcz! — wrzasnął wściekle — leż pod pierzyną i nie mięszaj się do moich spraw.
— Spojrzała badawczo na ojca — w ten sposób nigdy jeszcze do niej nie przemawiał.
Stali tak na mrocznych schodach, wijących się wężem, łamiących dziwnie cienie, które latały na wszystkie strony i tłukły się o kamienne ściany, jak nietoperze.
— No, cóż? — zaśmiał się posępnie Ołaj. — Cóż moja córko? Chowałem cię przed sobą — przez tyle zim uczyłem cię matematyki i żeglarstwa... chciałem ciebie pojąć za moją żonę. Rozumiesz? —
Chciał wyjść z wieży, Ioanna uchwyciła go za rękę.
— Chwilę rozmowy! chodź! i pociągnęła go do swego pokoju.
Ołajowi straszno się zrobiło, gdy ujrzał się w jasnej i pogodnej komnatce sam na sam z córką. By ukryć zmięszanie, wziął do ręki książkę, która otwarta leżała na stole.
— Co to? spytał.
— Dziady Mickiewicza — odrzekła cichym, ale zdecydowanym głosem.
— Skąd wzięłaś? ciągnął mrukliwie, kryjąc budzącą się wściekłość.