Strona:PL Michałko (Prus).djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chłop przybiegł bliżej. Tam już zobaczył, co się zdarzyło. Oto nowy dom upadł. Całą jedna ściana rozsypała się od góry do dołu, a druga w większej połowie. W poszczerbionych murach wisiały futryny, a duże belki, przeznaczone do dźwigania sufitów, opadły, pogięły się i potrzaskały jak wióry.
W oknach sąsiednich domów ukazały się zalęknione kobiety. Ale na ulicy, prócz robotników, było ledwie kilka osób. Wieść o wypadku nie zdążyła jeszcze do środka miasta.
Pierwszy oprzytomniał główny majster. — Czy nie zginął kto? — pytał drżący. — Zdaje się, że nie. Wszyscy byli na śniadaniu.
Majster począł rachować swoich, ale wciąż mylił się. — Czeladnicy są?... — Jesteśmy!... — A pomocnicy? — Jesteśmy!... — Jędrzeja niema!... — odezwał się jeden głos.
Obecni na chwilę zaniemieli. — Tak, on był we środku... — Trzeba go szukać!... — rzekł majster ochrypniętym głosem.
I poszedł ku przewróconemu domowi, a za nim kilku śmielszych.
Michałko za nimi zbliżył się także.
— Jędrzeju!... Jędrzeju! — wołał majster. — Usuń się pan! — ostrzegli go — ta ściana ledwo wisi. — Jędrzeju!... Jędrzeju!...
Z wnętrza domu odpowiedział jęk.
W jednem miejscu ściana była rozdarta na szerokość drzwi. Majster zabiegł z tamtej strony, zajrzał i schwycił się oburącz za głowę. Potem jak szalony popędził do miasta.
Za ścianą wił się w boleściach człowiek. Obie nogi zdruzgotała i przycisnęła mu belka. Nad nim wisiało urwisko muru, który pękał coraz mocniej i lada chwila mógł się oberwać.
Jeden z cieślów począł oglądać miejscowość, a skamieniali z trwogi robotnicy patrzyli mu w oczy, gotowi pójść, jeżeli ratunek jest możliwy.
Ranny konwulsyjnie wykręcił się i stanął na dwu rękach. Był to chłop. Miał czarne z bólu usta, szarą twarz i zapadnięte oczy. Patrzył na ludzi stojących o kilkanaście kroków od niego, jęczał, ale wzywać o ratunek nie śmiał. Mówił tylko: — Boże mój!... Boże miłosierny!... — Tu nie można wejść! — rzekł głucho cieśla.