Przejdź do zawartości

Strona:PL Michał Bałucki - Dom otwarty.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Janina (spostrzegłszy kartkę w jego rękach, wydaje lekki okrzyk przestrachu). A!
Kamilla. Co się stało?
Janina (j. w.). Patrz! ta nieszczęsna kartka w jego rękach.
Kamilla. A to co za kartka? (Janina mówi jej po cichu).
Władysław (n. s.). Muszę posłać Franciszka do jego mieszkania dowiedzieć się (zafrasowany, nie patrząc na panie, wychodzi do swego pokoju na prawo).
Janina. Widziałaś jak się nagle zmienił, zachmurzył? Odszedł, nie spojrzawszy nawet na mnie. Boże Boże! Co tu robić? (chodzi załamując palce).
Kamilla. Ale bo ja nie rozumiem o co tu desperować? Cóż tyś temu winna, że jakiś tam głupiec ośmielił się pisać do ciebie? Powiesz mu, jak się rzecz miała, i historja skończona.
Janina. Ale on jako mąż nie będzie mógł płazem puścić takiego zuchwalstwa. Wyzwie go i może się skończyć jak z tym panem X., o którym Wicherkowski nam mówił. O ja nieszczęśliwa, co tu począć. Ja nie mogę przecież pozwolić na to (chce iść do pokoju męża i u drzwi zatrzymuje się). Nie, ja nie mam odwagi tam wejść. Co mu powiem? Czy mi uwierzy?
Kamilla. Czekaj, ja pierwej zobaczę (zagląda przez dziurkę od klucza).
Janina (niespokojnie). Cóż? — czyta?
Kamilla. Nie — chodzi.
Janina. Pewnie już przeczytał, wie wszystko (chodzi).