Strona:PL Michał Bałucki - Dom otwarty.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieście znakomitego aranżera, pana Fikalskiego, przyczyniło się nie mało do podniesienia świetności tego wieczoru, który mile zapisał się na długie czasy w pamięci obecnych.“ A co?
Władysław. Ależ tu w tem wszystkiem od początku do końca niema słowa prawdy. Przecież sam wiesz najlepiej, że nie było nikogo z prowincji.
Fikalski. Owszem był jakiś tam Fujarkiewicz z Mościsk, ale tu nie o to chodziło, tylko o sztuczne zrehabilitowanie w oczach publiczności tego balu, który mówiąc między nami nie udał się wcale, mimo to, że robiłem wszystko, co mogłem. Bo proszę państwa, co to za bal, który się skończył o w pół do drugiej, to rzecz niepraktykowana w dziejach mojego aranżerstwa. Za to u Guzikowskich powiadam państwu, bawiliśmy się od północy znakomicie. Będzie i o tym balu w dzisiejszym numerze. To był dopiero bal, do ósmej rano. Przy ostatnim mazurze to powiadam państwu, muzykom smyczki z rąk wypadały, a panny oddechu złapać nie mogły z umęczenia i tak robiły piersiami, ale ja muzykantom obiecałem dołożyć 20 fl. ze składki między młodzieżą zebranej, pannom zaaplikowałem po kieliszku starego wina i tańczyliśmy do upadłego. To też byłem taki zmachany, spocony, że jak siedliśmy potem z paniami do barszczyku i bigosu, formalnie lało się ze mnie.
Władysław (śmiejąc się). Nie zazdroszczę wcale tym pannom, co siedziały obok ciebie, mogłyby łatwo dosłać kataru z wilgoci.
Fikalski. One, nie wiem, ale co ja, tom się ogromnego kataru nabawił. Radzono mi łaźnię parową. Muszę spróbować, bo dziś wieczór mam znowu