Strona:PL Michał Bałucki - Dom otwarty.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Władysław. Ależ to być nie może. Jeżeli koniecznie idzie o załatwienie tej sprawy, to ja albo Adolf...
Telesfor. O! o! widzisz go, jaki mi dobrodziej. Patrzaj ty sobie twojej żony, którą masz, i dzieci, które mieć będziesz, a nie mieszaj się w cudze sprawy.
Władysław. No to Adolf.
Telesfor. Tak, dałaby mi Kamilka, żeby mu tak z mojej przyczyny kawałek nosa odrąbali, ta dziewczyna by mi oczy wydrapała.
Władysław. W każdym razie mój wuju ja nie mogę pozwolić na to.
Telesfor (z udaną surowością). E, cóż wy mnie do stu djabłów pod kuratelę wzięli, czy to ja małoletni, czy co? A subordynacja mosanie. Milczeć i słuchać co starsi każą. Gdzie są pistolety?
Władysław. W moim pokoju.
Telesfor. Tak, to rozumiem. Muszę je opatrzyć, czy nie zardzewiałe. Ja pokażę tym smarkaczom, co to znaczy zaczynać ze starym. Uszy poobcinam, dziurki w nosie powystrzelam, jak mi Bóg miły, kroćset miljon beczek, fur beczek bataljonów! (wychodzi na prawo).
Władysław. Cóż ty, nic na to wszystko? Przecież to byłoby dzieciństwem, żebyśmy pozwolili...
Adolf. Nie obawiaj się, nie przyjdzie do tego, mam sposób.
Władysław. Jaki?
Adolf. To mój sekret (patrzy na zegarek). O! już druga (bierze żywo kapelusz). Bądź zdrów.
Władysław. Gdzie idziesz? Kamilka zaraz przyjdzie.
Adolf. Wrócę za chwilę, za małą godzinkę. Do widzenia (wychodzi głębią).