Strona:PL Michał Bałucki - Dom otwarty.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Telesfor. O! na nic bratku, ja pierwszy się odezwałem, moje na wierzchu. Zresztą miałem wam i tak urządzić fetkę na moje imieniny, tylko mi ten zbrodniarz reumatyzm przeszkodził. Za to teraz wyprawię wam bal, co się zowie.
Janina. E gdzieby wuj...
Telesfor (grożąc jej). No! bo będę spiskował przeciwko wam — jak chcecie?
Pulcherja (do Janiny). Skoro wuj sobie tego życzy.
Kamilla (uradowana). Muszę wujcia wyściskać za to (ściska go i całuje).
Telesfor (śmiejąc się). Gotówką mi płaci — i to z góry. No, no, nie tak bardzo, bo Adolfowi ledwie oczy nie wylezą na wierzch z zazdrości. Patrz jak, się oblizuje (do Adolfa drażniąc się z nim). A! nie dla psa kiełbasa.
Pulcherja. Więc kogoż myślicie zaprosić.
Janina. Prawda — kogoby tu? Jak pani myśli?
Pulcherja. Najlepiej będzie spisać listę — kawałek papieru.
Kamilla (zrywając się). Zaraz, zaraz, (do Franciszka idącego z lewej na prawo). Franciszku prędko kawałek papieru, atramentu.
Franciszek (wystraszony). O! rany boskie, czy może kto zachorował.
Kamilla. Ale gdzież tam — będziemy mieli bal.
Franciszek. Tu? u nas?
Kamilla. Tak.
Franciszek. He, he, toż to będzie uciechy! Muszę zaraz Walentowej dać moją białą kamizelkę do prania, bo od pańskiego wesela mocno się już przybrukała.
Kamilla. No, spiesz się Franciszku.