Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Towarzysz ten wyglądał na przybyłego niedawno z prowincyi, z którego twarzy życie wiejskie nie zdołało jeszcze zetrzeć świeżego rumieńca młodości, a pełne kształty ciała, zdrowe i jędrne, z trudnością mieściły się w opiętem ubraniu, ostatniej mody. Ruchy jego były również twarde, niezręczne, nie miały jeszcze owej giętkości, jaką nadaje częste bywanie w salonach.
Hulatyński umiał to osądzić na pierwszy rzut oka, bo wiele podobnych egzemplarzy przesuwało mu się przed oczyma. On sam niegdyś przechodził taki nowicyat, nim się wyrobił i oszlifował. I do niego tak samo przylepił się wtedy major, i żyjąc jego kosztem, odgrywał przy nim rolę mentora, przyjaciela i doradcy.
To podobieństwo położenia usposobiło Hulatyńskiego życzliwie dla nieznajomego młodzieńca, tem więcej, że jego powierzchowność była nadzwyczaj sympatyczną i ujmującą.
Był to człowiek w pełni sił i zdrowia, kolosalnej budowy, a wyraz twarzy miał jeszcze prawie dziecinny. Oczy jego były pełne życia i ognia. Widać w nim było ochocze rwanie się do świata, chęć używania, a przytem dobroć i łatwowierność. To wszystko można było bez trudności wyczytać na jego rumianej twarzy, na której cała dusza i usposobienie wypisało się z młodzieńczą szczerością. To wszystko tak pociągało ku niemu Hulatyńskiego, że wysiadając z doróżki, młodzieniec ów podał mu zapłatę, Hulatyński miał ochotę ścisnąć go za rękę i powiedzieć:
„Nie daj się pompować takim szubrawcom jak ten.“
Z trudem tylko powstrzymał się od tego,