pać nas na drugi raz na coś podobnego. Po kiego kroć dyabłów mamy się wysługiwać jakimś tam zagranicznym pankom?
Żuryło. Brawo! Panie Bajkowski, brawo! Otóż to nazywa się rozumnie mówić! Bo to straszna wada nasza, że się lubimy wysługiwać obcym, popisywać się przed obcymi, szukać pomocy u obcych, zamiast ufać we własne siły.
Bajkowski. O, niedoczekanie ich, żeby Bajkowski zrobił jeszcze kiedy coś podobnego! Pójdziemy panie o własnych siłach — prawda? co?
Żuryło. Tak! Dalej zajdzie kto się na drugich nie ogląda. (Przechodzi głębią na prawo ku przodowi sceny).
Kwaskiewicz. I nie pozwolimy, żeby lada kto drwił sobie z uczciwych obywateli i traktował ich jak fagasów. Prawda panie Żuryło!
Aurora. Nie pozwolimy się lekceważyć. — „N’est ce pas, ma chère“?
Giętkowski. (Wchodzi tajemniczo na palcach i mówi zniżonym głosem). Panowie! Państwo! Powiem wam coś, czego się ani spodziewacie, ani się domyślacie nawet! Coś nadzwyczajnego!
Kwaskiewicz i Bajkowski. Co takiego? (Wszyscy prócz Żuryły, zbliżają się i grupują koło niego).
Giętkowski (tajemniczo). Książę jest tutaj.
Kwaskiewicz. Co?
Bajkowski (przestraszony). Gdzie?
Giętkowski. Tu w tym domu u Lechickich.
Bajkowski (ogląda się trwożliwie). Rany Boskie, a ja tak gębę rozpuściłem na niego. (Zatyka sobie usta).
Giętkowski (do Aurory). „Ile est içi — ma foi“.
Idalia. O ja to przeczuwałam!
Aurora (całuje ją w czoło uradowana). Dziecko moje!
Bajkowski. E, żartuj sobie zdrów!
Giętkowski. Ależ jak honor kocham! Parole d’honneur!
Bajkowski. Gdyby tak było, tobyśmy go przecież widzieli.
Kwaskiewicz. Tak! Dlaczegóż miałby się ukrywać!
Giętkowski. Je ne sais pas, mais, to wiem na pewno, że jest tu.
Petronela. Któż to panu powiedział?
Giętkowski. Kto? Mój spryt... mój zmysł spostrzegawczy