Przejdź do zawartości

Strona:PL Michał Bałucki-Ciężkie czasy.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Natalka. Niech słyszy, a cóż mnie to obchodzi.
Janusz. Nie zapominaj, że jesteś w uczciwym, obywatelskim domu.
Natalka (pogardliwie). E, mój panie, mnie książęce nie dziwne.
Juliusz (gwałtownie). Milcz bo...
Natalka. Spróbuj tylko, a zobaczysz jaką zrobię awanturę. Mam ja tu swoich obrońców. Tam za ogrodem w powozie, który mnie tu przywiózł ze stacyi, czeka mój brat, co był atletą w cyrku Renza, i mój narzeczony, nauczyciel fechtunku. Niech tylko dam znak z tego okna, a wnet zjawią się tutaj i obronią mnie przed każdą napaścią.
Janusz (desperacko). Więc czegóż chcesz ostatecznie? Po coś tu przyszła?
Natalka. Dobry sobie, jeszcze się pyta! Cóż to pan myślałeś, że mnie można porzucić jak pierwszą lepszą? Byłam ci wierną blisko półtora roku, a ty zamiast wdzięczności, odjechałeś mnie jednego pięknego dnia tak „mir nichts, dir nichts“ i sądziłeś, że już rzecz skończona. O! nie mój panie, z Natalką tak się nie postępuje!
Juliusz. Przecież u stu dyabłów nie mogłaś myśleć, że się z tobą ożenię?
Natalka. Bo bym też nie chciała.
Juliusz. Ona by nie chciała. Dobra sobie.
Natalka. Jeżeli pan chciałeś zerwać ze mną, to należało to zrobić w godziwy sposób, tak, jak robią uczciwi i szlachetni ludzie — pożegnać się.
Janusz. No, więc teraz żegnam się z tobą, bądź zdrowa i daj mi święty pokój.
Natalka. O mój panie, ja nie rozumiem takiego pożegnania.
Juliusz. Więc jakże chcesz u stu lichów, żebym się żegnał jeszcze?
Natalka. Jak? Cóż to pan nie wiesz, jak się żegnać należy?
Juliusz. Ależ żeby mnie dyabli wzięli, tak nie wiem, o co ci właściwie idzie.
Natalka. To ja panu powiem. (Siada i patrząc w sufit swobodnie, mówi). Kiedy hrabia Alfons miał się żenić i musiał rozstać się ze mną, dał mi na ukojenie i otarcie łez sześć blatów po tysiąc guldenów każdy i garnitur szmargdowy za 600 fl. w dodatku. (Po chwili). Ernest Goltz, bankier, gdyśmy się rozchodzili, był jeszcze honeśniejszy, bo mi ofiarował dwadzieścia tysięcy marek i odwiózł mnie własnym kosztem z Berlina do Wiednia. (Wstaje). Otóż to tak, mój panie, żegnają się prawdziwi