Przejdź do zawartości

Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/445

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   415   —

Okręt, na któryśmy wsiedli, zawijał po drodze do różnych mniejszych portów. Nie wysiadałem jednak nigdzie na ląd, nie chcąc narażać się na spotkanie z kimkolwiek. Nawet w Santa Fé i w Paranie nie schodziłem z pokładu statku i dopiero znacznie dalej, poza temi miastami, odetchnąłem całą piersią.
Minąwszy Puerto Antonio i La Paz, okręt zawinął do ujścia Rio Guayguaro, wpadającej od wschodu do Parany.
Pasażerowie naszego statku stanowili mieszaninę ludzi z rozmaitych prowincyi; nie brakowało tu nawet Indyan z kobietami i dziećmi. Biali prawie wszyscy byli uzbrojeni, nie czując się bezpiecznymi nawet na pokładzie okrętu, gdyż w tym właśnie czasie w Entre Rios zanosiło się na rewolucyę.
Z pośród odbywających z nami podróż Indyan zwrócił moją szczególniejszą uwagę pewien młodzieniec, nie dlatego, iżby był piękniejszy lub lepiej odziany od innych, lecz zupełnie z innego powodu. Jechał on w towarzystwie chorej kobiety, zapewne matki, z którą obchodził się niezwykle troskliwie i serdecznie. Zastanowiło mię to, gdyż u Indyan miłość względem rodziców zdarza się bardzo rzadko. Kobieta indyjska, tak samo, jak i na Wschodzie, czy to jako żona, czy też matka, uważana bywa li tylko za robotnicę, nic ponadto.
Oboje ci zaobserwowani przezemnie ludzie odziani byli bardzo ubogo. Młodzieniec miał na sobie zaledwie koszulę, spodnie, buty i pas, od którego zwisał na rzemyku nóż. Wyrazem inteligencyi, przeglądającym mu z oczu, różnił się wybitnie wśród otoczenia osobników tej upośledzonej dziś rasy.
Uwagę moją zwrócił jeszcze jeden człowiek, ale nie Indyanin, lecz biały, który uczynił na mnie zupełnie odmienne niż młody Indyanin wrażenie. Zajmował on miejsce na tylnym pokładzie, w pobliżu sternika, a manewrował w ten sposób, aby, o ile możności, nie zwracać na siebie niczyjej uwagi, a równocześnie widzieć wszystkich i wszystko, co się na pokładzie dzieje.