Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/430

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   402   —

kto wie, czy się tam będziemy mogli udać, gdyż bardzo jest możliwe, że Jordan obsadził już swymi ludźmi tamte okolice, i nieradbym ponownie wpaść im w ręce.
— Jedźmy więc prosto do Buenos, a stamtąd już bezpieczną drogą do swego celu. Ja pojadę z wami również.
— Pan? czyż ma pan czas na to?
— Okręt mój musi zostać w porcie jeszcze parę tygodni, cóż więc będę robił przez ten czas? Weź mię z sobą sir, a będę mu za to bardzo wdzięczny.
— Zobaczymy jeszcze, co nam uczynić wypada. Zdaje mi się, że jednak niema innej rady, jak tylko popłynąć do Buenos. Jordan niezawodnie wysłał oddział wzdłuż rzeki, aby być pewnym, że pojechaliśmy prosto do wytkniętego celu. Zresztą trudno przewidzieć, co się stać może, zanim jeszcze znajdziemy się na rzece.
— Czyżbyś pan miał jakie obawy?
— Obawy nie, ale przypuszczenia... Ach, patrz pan... Jacyś dwaj jeźdźcy zbliżają się ku nam... Może o drogę pytać będą.
Rozmawialiśmy pocichu, aby nas ludzie Jordana nie słyszeli. Aczkolwiek wątpliwe było, czy kto z nich zna o tyle język angielski, aby nas zrozumieć, jednak ostrożności nigdy nie uważałem za zbyteczną.
Jeźdźcy zbliżyli się ku nam i zatrzymali konie, a sądząc, że major jest dowódcą oddziału, zwrócili się do niego, i jeden z nich rzekł uprzejmie:
— Przepraszam, sennor. Jedziemy do Lopeza Jordana i chcielibyśmy was prosić o wskazanie drogi. Czy nie byłby pan łaskaw udzielić nam wskazówek?
— Z przyjemnością. My właśnie wyjechaliśmy z jego głównej kwatery — odrzekł major.
— Czy należy pan może do jego armii?
— Tak, sennor; jestem w niej majorem. Czy macie jaki interes do Jordana?
— O, i bardzo nawet ważny.
— No, no?