Przejdź do zawartości

Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   291   —

i że jeńcy również nie są wcale zbrodniarzami, gdyż czcigodny i świątobliwy brat nie spieszyłby z pomocą złoczyńcom.
— Czy więc nabrałeś teraz do nas zaufania.
— Tak. Rozwiążcie mi ręce. Jestem na wasze usługi.
— Nie przedsięweźmiesz więc przeciw nam nic złego?
— Przyrzekam, iż będę wam przyjacielem i uczynię wszystko, czego ode mnie zażądacie.
— No, dobrze. Jesteście wolni — rzekłem, rozwiązując Indyaninowi ręce.
Podniósł się, podał mi dłoń przyjaźnie i rzekł:
— Dziękuję, sennor! Strzelałem do pana bez skutku, a pan znowu omal mię nie zadusił, rachunek więc między nami wyrównany.
— O, jeszcze nie! Wyście mię chcieli uśmiercić naprawdę, a ja was chwyciłem za gardło jedynie w tym celu, byście nie wołali o pomoc.
— Jeżeli więc winienem co jeszcze, to proszę o przebaczenie.
— Chętnie przebaczam i mam nadzieję, że naprawicie błąd przedewszystkiem stwierdzeniem, że major istotnie znajduje się niedaleko.
— Stąd o dziesięć minut drogi.
— Czy rozstawił straże?
— Tak.
— Ale patroli nie wysyła?
— Nie. Dopóki nie posłyszą mego sygnału, możemy być pewni, że nie będą nas prześladowali.
— Skoro więc jesteśmy tu bezpieczni, powiedźcie nam, w jaki sposób ci zbóje pozyskali was do swych usług.
— Był u mnie w tym celu przed tygodniem pewien sennor i pytał mię, czy niema tu w pobliżu promu.
— Na cóż mu była potrzebna ta wiadomość?
— Nie wiem. Zapytywał, czy znam dobrze okolice nadrzeczne, a gdy potwierdziłem, dopytywał się dalej,