Przejdź do zawartości

Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   246   —

mi będzie znowu nałożyć drogi, co potrwa półtorej godziny. Przybyłem tylko na chwileczkę, aby was uspokoić. Słuchajcie!
I począł opowiadać z całą dokładnością rozmowę w estancyi, a gdy skończył, zapytał go porucznik:
— Uważałeś, czy kto nie jedzie za tobą?
— Zatrzymywałem się bardzo często i rozglądałem na wszystkie strony, ale nigdzie żywego ducha nie spostrzegłem.
— Więc cudzoziemiec domagał się twego podpisu na pokwitowaniu?
— Tak, i to uparcie.
— Mnie się zdaje, że poza tem kryje się jakiś podstęp.
— A cóżby nam złego mogli zrobić?...
— Ba, gdybyśmy to wiedzieli! W każdym razie zachowaj wielką ostrożność. Skoro tylko dostaniesz pieniądze, nie kołuj po stepie, lecz bezzwłocznie jedź tu prosto.
— To będzie niedobrze; odkryją nas tutaj i będą ścigali.
— Nie obawiaj się. Nie stracimy ani sekundy i umkniemy. A co do podpisu, to oczywiście zmyślone nazwisko powinno im wystarczyć...
— Rozumie się. No, ale czas na mnie.
— Dobrze. Jedź więc i spraw się szybko, abym nie potrzebował się niepokoić. Wobec tego, że idzie tu o tak pokaźną sumę, mimowoli lęk jakiś uczuwam i będę z niecierpliwością czekał twego powrotu.
— Ja jednak wierzę w pomyślne załatwienie sprawy — rzekł posłaniec. — Zresztą, gdyby mię chcieli oszukać, nie będzie mi trudno wbić nóż w piersi tego europejskiego przybłędy i uciec. Nim przyjdą do siebie w popłochu, będę już w bezpiecznem miejscu. A Dios!
Dosiadł konia i odjechał, odprowadzony na pagórek przez dwóch swych godnych kamratów. Patrzyli oni za nim czas jakiś, wreszcie wrócili do poprzedniej swej kryjówki wśród krzaków mimozy.