— Och, tak, tak! proszę pomyśleć, bo ja do tego wcale zdolny nie jestem. Wolę pracować chociażby nawet bardzo ciężko, byle tylko nie wytężać myśli. Sądzi pan, że będziemy mogli teraz spać spokojnie? że drab ten już nie wróci do nas?
— On teraz kontent, że uszedł cało, i jestem pewien, iż nie ukaże się prędzej, aż dojrzeje plan jego, przeciw nam skierowany.
Poszedłem do swej izdebki i długo w noc rozmyślałem nad tajemniczą zagadką, przypominając sobie dokładnie każde słowo, każdy gest draba. Niestety, nie wymyśliłem nic nowego. Nareszcie zmorzył mię sen. Ale nie był to sen pokrzepiający, gdyż trapiły mię jakieś złe przeczucia.
Rano zerwałem się dość wcześnie; yerbaterowie spali jeszcze. Obszedłem bróg, jako też cały dom, w nadziei, że natrafię na jakie poszlaki, — nic jednak nie znalazłem, i opanowało mię dziwne przygnębienie, jakaś trwoga przed czemś groźnem a nieznanem...
Pobudziłem towarzyszów podróży, i po spożyciu śniadania, zapłaciwszy za wszystko, pojechaliśmy w dalszą drogę.
Okolica była podobna do przebytej wczoraj: jednostajna i bezludna. Spotkaliśmy tylko kilku parobków, ale nie można się było od nich nic dowiedzieć o naszym prześladowcy.
Dopiero około południa wjechaliśmy w okolicę trochę ożywioną, było bowiem już niedaleko do Mercedes. Wyminąwszy tę miejscowość, skręciliśmy na północ, gdzie znajdowała się posiadłość krewnych Montesa. Jechaliśmy odtąd wzdłuż Rio Negro, nieraz nawet nad samą rzeką, na której uwijały się liczne statki. Mieszkańcy Mercedes prowadzą bowiem bardzo ożywiony handel z miastami, leżącemi w głębi kraju.
Wedle zapewnień Montesa, estancya jego krewnych leżała o dwie godziny drogi od Mercedes. Jechaliśmy jednak całe cztery godziny i jeszcze nie dosięgliśmy celu. Droga wszakże nie była nużąca, bo okolice nadrzeczne
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/153
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 141 —