— Co panu dolega? No, i gdzie?
— W całem ciele, na twarzy, w oczach, w muszlach usznych, w szczękach, w krtani i w gardle, w łokciu i w palcach, w żołądku i między żebrami, w kościach, w płucach i w wątrobie, w żółci i w całym tułowiu. Stale chwieję się między życiem a śmiercią tylko jadło i napitek może mnie uratować. Jestem nieszczęsną istotą i dałbym chętnie sto tysięcy guldenów, gdybym znalazł oficera od zdrowia[1], któryby mnie uratował!
Tragicznym tonem wymieniał swoje cierpienia tak sprzeczne z całą jego postacią, że trzeba było niemało wysiłku, by powstrzymać się od śmiechu. Godfryd, strojąc miny współczucia, zapytał:
— Czy wierzy pan, że chińscy lekarze potrafią pana wyleczyć?
— Może. To ostatnia próba. Rozmawiałem z lekarzami z Niemiec, z Niderlandji, z Francji, z Austrji, z Hiszpanji, ze Szwecji, z Indyj Wschodnich, ale żaden nie mógł mnie uzdrowić. Teraz szukam ratunku w Chinach. Istnieją tu pono lekarze, którzy czynią prawdziwe cuda.
— Nie miałbym do nich zaufania. Pana leczyli chyba szarlatani. Czy zalecali panu jakieś lekarstwa?.
— Wszelkie zioła i rośliny, wszelkie drzewa krzewy liście i kwiaty, jakie tylko istnieją.
— Takie środki pogorszyły jedynie pana chorobę.
— Skąd to pan może wiedzieć?
— Ja? Jestem fachowcem.
- ↑ Lekarza wojskowego.