— Mijnheer Matuzalemie, czy ten dobry król zechce mnie uścisnąć?
— To znaczy, czy zechce się panem opiekować? Oczywiście!
— Doskonale. Przyda mi się jego opieka, gdy odkupię źródła naftowe.
— Postanowił pan odkupić? — zapytał student, zdziwiony.
— Odkupię cały Ho-tsing-ting. Powietrze jest tu niezwykle dobre. Tyje się z tutejszego powietrza.
— Ale będzie pan musiał słono zapłacić, o ile zresztą Daniel Stein zechce wogóle sprzedać.
— Nie brak mi gotówki!
Matuzalem wysłał posłańca po obu braci chińskich i po hoei-hoei, zapraszając ich w imieniu króla żebraków. Wkrótce też przybyli radośni i pełni wdzięczności dla Matuzalema.
Wieczerza wymagała długiego przyrządzenia. Zabijano ten czas rozmową.
Grubas stał przy oknie I przyglądał się rybakom. Nie używali ani sieci, ani wędki, lecz wysługiwali się ptakami szczególnego gatunku, które zręcznie łowiły ryby I znosiły je do łodzi. Mijnheer był zachwycony.
— Heiza! — Hej tam! — zawołał. — Znowu ta gęś złapała śledzia!
— Śledzia? — roześmiał się Godfryd. — Skąd pan wie, że to śledź?
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/512
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
118