prostokąt. Zobaczymy, czy skarb jest jeszcze na miejscu, o czem zresztą nie wątpię.
Dosyć trudno było usunąć spojone kamienie. Poradziwszy sobie z niemi, Matuzalem wziął się do rozkopania ziemi.
Wszyscy trzej czuli się jak istni poszukiwacze zakopanych skarbów. Byli bardzo podnieceni. Oczekiwanie gorączkowe wzmagało się z każdą chwilą. Wreszcie, wreszcie ujrzano dwa worki skórzane, z wierzchu polakierowane. Lak zachował je w dobrym stanie.
Matuzalem nie bez wysiłku wyciągnął jeden z tych worków i otworzył go. Olśnił go blask złotych baryłek i sztab. Wszystkie były zaopatrzone w rządowe pieczęcie na świadectwo szczerości złota.
— Bogu niech będą dzięki! — rzekł Degenfeld, odetchnąwszy głęboko. Szczęśliwie wykonaliśmy tę część naszego zadania.
— To mnie niezmiernie cieszy! — dodał Ryszard. — Ye-Kin-Li operuje niedostatecznym kapitałem. Złoto bardzo mu się przyda.
— Przypuszczam — odezwał się Godfryd. — Mnieby się też przydało. Kazałbym pozłocić obój, a nawet siebie samego. Cóż! Przejdę przez życie bez pozłoty. Bywają większe nieszczęścia. Czy zabierzemy ze sobą te worki do gospody?
— Nie — odrzekł Matuzalem. — Zostawimy je tutaj.
— Zostawimy tutaj? Jak pan to rozumie?
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/486
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
92