poufałość! Jestem dla wszystkich kuan-fu Ba-ra-ni-łeb. Postaram się zaimponować panu okruchami swej chińszczyzny.
— O nie! Mów jak najmniej. A najlepiej będzie, jeśli wcale pary z ust nie puścisz.
— W takim razie będę milczał po chińsku. Nauczyłem się tego dobrze.
Przeszli na drugą stronę ulicy i stanęli we wnęce bramy. Nad nią wisiał gong. Matuzalem uderzył.
— Szui-tsi? — Kto tam? — rozległ się wewnątrz głos.
— Ri kuan-fu. — Dwóch mandarynów — odpowiedział student.
Odsunięto zasuwy i uchylono bramę. W szparze ukazała się z początku dzida, a potem postać żołnierza, trzymającego małą lampkę.
— Lao-ye put tek lai. — Starzy panowie nie mogą wejść — rzekł.
Fałszywi mandaryni pokazali mu żetony. Natychmiast przepuścił ich, złożywszy ukłon do samej ziemi.
Dzięki wskazówkom tong-tszi, Degenfeld znał już rozkład więzienia. Przeszli przez wąskie podwórze i zatrzymali się przed drzwiami właściwego budynku. Długi a jednopiętrowy, ledwo zarysowywał się w mroku.
Tu również uderzono w gong, poczem znów rozległo się „Szui-tsi“. Powtórzyła się ta sama scena, co poprzednio, zanim wartownik wpuścił intru-
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/420
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
26