Chciał się jak najprędzej pozbyć groźnego cudotwórcy. Ze zgrozą myślał o przestawionych i piętami do przodu zwróconych nogach.
Młody mandaryn podszedł do jeńców, złożył ukłon i rzekł:
— Wysocy panowie słyszeli, co rozkazał potężny tong-tszi. Czy zechcą łaskawie iść ze mną?
— Co on ma na myśli? — zapytał kapitan.
— Chce nas wyprowadzić — objaśnił Liang-ssi.
— Dokąd?.
— Do więzienia.
— Ani mi się śni! Jeśli się chce wam iść pod kłódkę, to proszę, ale ode mnie wara! Nieprawdaż, mijnheer?
— Ja. Ik beb honger, ik wil eten! — Tak. Jestem głodny; chcę jeść!
— Dostanie pan — nalegał Liang-ssi. — Nie będzie nam źle w więzieniu. Dostaniemy dobre cele i niezgorszy wikt.
— Ale jaki?
— Smaczny! Tong-tszi kazał się nami troskliwie opiekować. Próżno byłoby stawiać opór. Dla własnego dobra powinniśmy ulec. Może pan być pewny, że pan Degenfeld nie opuści nas w biedzie.
— Tak, to pewne. Pójdziemy, mijnheer?
— Tak — powiedział grubas, który zawsze stosował się do pragnień swoich przyjaciół — Wij willen met gaan. — Pójdziemy.
— Dobrze. Ale urządzę temu arcykapłanowi
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/391
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
145